20.11.2024 Czy gramofon to wciąż sprzęt codziennego użytku, czy już sztuka?

Można przecież spytać: po co nam taki „retro gadżet”, skoro mamy streaming, smartgłośniki i milion dźwięków w kieszeni? Ale z drugiej strony – czy każdy z nas nie lubi mieć czegoś, co nie jest jedynie „masówką”?

Jeśli mówimy o produktach z dolnej półki, to jasne – to takie rodzinne kombiaki wśród urządzeń audio. Mają po prostu „jechać” i nie wypaść z trasy. Czy grają oszałamiająco? Owszem, nie grają. Czy są estetycznie powalające? Niekoniecznie. Ale spełniają swoją funkcję: igła ma trafić w rowek i tyle. Mogą być ładne, brzydkie, obojętnie – mają działać. Ot, taka „biała lodówka” w kuchni dźwięku.

Ale na samym szczycie stoją gramofony z wyższej ligi – te, które kosztują tyle, co porządny samochód, a wyglądają tak, jakby projektował je sam diabeł designu. Tu nie ma miejsca na kompromis ani masowość. Tu chodzi o dumę właściciela, jego ego, estetyczne ekscesy i (przede wszystkim) wybitną jakość brzmienia. Jeśli się uda – super, jeśli nie – przynajmniej mamy obiekt pożądania, symbol statusu i szansę zaistnienia w towarzystwie snobów audio.

To taka liga supersamochodów: nieliczne, piekielnie drogie, i tak dobre, że trochę głupio wytknąć im jakąkolwiek wadę. Niektórzy je kupują tylko po to, by stały i wyglądały! Niech inni się ślinią – to król na szczycie designerskiego Olimpu. Używać go? A po co? Jest. I to wystarczy.

No właśnie, wygląd. Ma znaczenie? Oczywiście, że tak! Gramofon z najwyższej półki to sygnet rodowy, drogie auto w garażu, bilet do równoległego świata, w którym rządzą zasady dobrego smaku, luksusu i świadomości własnej elitarności. To pewien kult, religia dla wybranych, plemienny totem, przy którym tańczy się rytuały audiofilskiego wtajemniczenia.

Czy to już dzieło sztuki? Niedawno wpadłem na krótki wywiad z Rickiem Rubinem, który uświadomił mi jedną rzecz: być może jestem artystą. Serio. Prawdziwy artysta tworzy dla siebie – ma w nosie, czy jego dzieło spodoba się komukolwiek. Brzmi arogancko? Może. Ale słusznie. Jeśli nie tworzysz w pełni szczerze, bez patrzenia na opinię tłumu, nie tworzysz sztuki, tylko produkt marketingowy. Zgadzam się z Rickiem w 100%.

Miałem kiedyś zabawną sytuację na targach w Monachium. Dwóch jegomościów rozmawiało o moim gramofonie, nie wiedząc, że stoję obok. Jeden stwierdził, że zapewne zleciłem projekt jakiejś dizajnerskiej agencji i bach – gotowe. Początkowo mnie to wkurzyło. Ale potem pomyślałem: Skoro ktoś sądzi, że to dzieło profesjonalnego studia, to może i fajnie? Wyjaśnię: każdy mój gramofon to w całości moja robota, od pierwszego szkicu po ostatnią śrubkę. Design traktuję jak sukienkę, którą ubieram na surowe „ciało” urządzenia. Nie jest to szybki romans, to raczej długie, namiętne poszukiwanie tej jednej, idealnej formy. Trendy? Co mnie obchodzą trendy! Robię to dla siebie, wyładowując twórczą energię i pokazując własny gust, charakter i pazur.

Co mówią moje gramofony?
Immersion – czysta klasyka, inspirowana Lounge Chair. Wygoda, obłości, naturalne materiały. Może nie powali cię jak wyrzutnia rakiet, ale nie męczy oka i pozwala skupić się na muzyce. To jak dobre wino w prostym kieliszku.

Odyssey – inna para kaloszy. Latami 80tymi i estetyką filmów o galaktycznych wojnach aż tu kapie. Jest jak czarny charakter z problemami oddechowymi – mój ulubiony „szwarc” kozak. Brutalizm formy, proste linie, nieugłaskana agresja. Bezkompromisowość i zero lukru.

Czy moje gramofony podobają się wszystkim? Ależ skąd, i super! Budzą skrajne emocje, a to znaczy, że są wyraziste. Czy mnie cieszą ochy i achy? Pewnie! Czy zmieniłbym projekt pod wpływem krytyki? Nigdy w życiu. Kto nie czuje klimatu, niech szuka szczęścia gdzie indziej.

I w tym cały urok – mogę się wyżyć inżynieryjnie, materiałowo, programistycznie, a potem jeszcze tchnąć w to moją estetyczną wrażliwość. Czuję się jak niezależny artysta, który nie ogląda się na komunały i jedzie swoim torem. Jaki będzie mój kolejny gramofon? Nie wiem, może w ogóle go nie będzie! Moja sztuka, moja wola.

Następnym razem opowiem trochę o tzw. user interface, bo przecież nawet najbardziej wyrafinowane dzieło sztuki audio trzeba czasem włączyć. A jak! 🙂

Kontakt